Podobno „kobieta powinna wiedzieć , jak dalece może iść za daleko” i mam wrażenie, że taka wiedza wystarczy, że zdaży się raz. Wówczas drogowskazy mówią jaki kierunek obrać, a są nimi okruchy dnia codziennego, ustępowanie w przejściu, otwieranie drzwi, cicha zgoda i głośne wyznania potrzeb. To momenty, kiedy można bez strachu położyć na ramieniu głowę, a spotka się to ze zrozumieniem i czułością. W tym wszystkim gubi się potrzebę zatrzymywania się, a droga wiodąca „za daleko” przemierzana jest wspólnie.
Ślub jest wodą na młyn dla par i nie można się zgodzić, że człowiek po ceremonii przestaje się starać. Niewiele widzi fotograf z tej prawdy życia, ale na pewno widzi spojrzenia podczas plenerów, wtedy nic nie pozostaje bez znaczenia, sens ma każdy ruch, każda poza, każde zakotwiczenie wzroku w wybranku. Delikatność chwili nie jest w obecnych czasach modna, właśnie dlatego jest tak ważna podczas sesji plenerowej, to lawirowanie wokół baśniowej tkanki, gdzie morał może być tylko jeden i brzmi dosyć reklamowo – dwa w jednym.
Monika i Artur stworzyli podczas zlecenia ślubnego niesamowitą atmosferę, podążać za nimi było rzadkim i wyjątkowym przywilejem. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że przestałem fotografować, a zacząłem współodczuwać piękno dnia, nie mogę powiedzieć nic innego, jak podziękować za taką możliwość!